Od dziecka lubię zimę. Wśród zgiełku bieli zapominam, chociażby przez chwilę, o moich smutkach i strapieniach. Wszystko to blaknie wraz z kryształkami lodu. To takie moje oczyszczenie.
Oczywiście nie tylko dlatego tak bardzo oczekuję zimy. Od najmłodszych lat uwielbiałam lepić bałwany, rzucać się z śnieżkami czy też robić aniołki. To już są niestety tylko wspomnieniach, gdyż nie wypada tak się bawić dojrzałej licealistce. Jednakże skoro mam przy sobie Conana, to czemu by i nie poczuć w sobie tej dziecięcej radości? Kogo ja oszukuję? To i tak niemożliwe. Czasami się zastanawiam, kto jest tym dojrzalszym – ja czy Conan?
Drugim powodem mojego oczekiwania, jednocześnie tym najważniejszym, są oczywiście święta! Czas radości i rodzinnych spotkań. Przygotowuję się na nie od miesięcy, gdyż chcę podarować Shinichiemu wspaniały prezent. Oczywiście jako rekompensatę za moje ulubione rękawiczki!
Do mojej listy mogę dodać również trzeci punkt. W święta tata nie pracuje! Mama również! A co najlepsze – Shinichi pewnie wróci do domu! Pewnie, gdyż jeszcze do niego nie zadzwoniłam…
Niosąc przez całe miasto ciężkie siatki pełne zakupów, w końcu dotarłam do celu. Mój dom jest jednocześnie biurem detektywistycznym, jednak dziś na 100% nikt nie skorzysta z usług taty. Dziś jest przecież Wigilia Bożego Narodzenia!
Jak często będę się jeszcze oszukiwała, że wszyscy z niecierpliwością oczekują świąt? Nawet ci źli.
Tuż przed drzwiami do mojego mieszkania stała strapiona dziewczyna. Mundurek liceum pokazał mi, że mam doczynienia z rówieśniczką – co prawda z innej szkoły, ale rówieśniczką.
– Ano… – zaczęłam niepewnie.
Dziewczyna odwróciła się przerażona w moją stronę.
„Niesamowite” – pomyślałam. Była tak podobna do mnie, że mogliby nas brać za bliźniaczki. Miała czarne, proste włosy, opadające na połowę pleców oraz szare, a może to były niebieskie, oczy.
– Przepraszam – wybąkała oraz ukłoniła mi się. Ochłonęła. Prawdopodobnie przestraszyła się mojego nagłego pojawienia. – Czy to… – wskazała palcem na drzwi do mojego mieszkania.
Uśmiechnęłam się serdecznie.
– Klientka detektywa Kogoro Mori? – zapytałam. Właściwie to było bardziej stwierdzenie, ale moja rówieśniczka szybko kiwnęła głową. – Zapraszam. – Otworzyłam jej drzwi, po czym zaraz na progu, krzyknęłam: – Tato! Masz klienta!
Mojego tatę, nazywanego wielkim detektywem, zastaliśmy przy biurku z ręką na puszcze piwa. Jak zawsze, podczas mojej nieobecności, porządek, który po sobie zostawiłam, zmienił się w bałagan.
Młoda klientka ponownie się ukłoniła, tym razem w stronę taty. Widziałam to jednak kątem oka, gdyż odruchowo zaczęłam zbierać puste puszki.
Gdy już siedzieliśmy przy filiżankach kawy, a mój tata, delikatnie rzecz ujmując, doprowadził się do ładu, główna zainteresowana zaczęła swoją historię.
– Nazywam się Aoko Nakamori.
– Nakamori?! – Na dźwięk tego nazwiska, tacie wylało się trochę kawy. Na jego szczęście na podłogę. Na moje nieszczęście – również na podłogę.
– Tak. – Dziewczyna delikatnie się speszyła. – Jestem córką Ginzo Nakamori, inspektora w wydziale dochodzeń.
– Znasz go tato? – spytałam, gdy mój tato po paru minutach dalej nie dochodził do siebie.
Na to tylko przytaknął, połykając przy tym jednocześnie ślinę.
– To właśnie inspektor Nakamori zajmuje się schwytaniem Nieuchwytnego.
– Nieuchwytnego? – Nie zrozumiałam.
– Kaito Kida – powiedziała Nakamori-san z taką goryczą, że bałam się dalej pytać. – Tata kazał mi się co prawda nie wtrącać i siedzieć spokojnie w domu, jednak ja…
Nie słuchałam dalszego ciągu. Złodziej Kaito Kid był nawet mi znany. Największy złodziej znany w całym kraju, który ukradł niezliczoną ilość drogocennych skarbów – lubujący się głównie w drogocennych kamieniach. Od kilkunastu lat wciąż pozostający na wolności.
Tata już był zainteresowany. Poznałam to po jego wyrazie twarzy, szczególnie dzikich, ciekawskich oczach oraz po tym, że zapalił papierosa. Tata jest od kilkunastu lat nałogowym palaczem, mimo moich wielokrotnych prób uwolnienia go od nałogu.
– Proszę kontynuować – nakłonił, kładąc nogę na nogę.
– Hai! Najłatwiej będzie mi zacząć od tej kartki. – W trakcie ostatniego zdania, zaczęła szukać w swojej teczce szkolnej skrawka papieru, który po chwili znalazł się w ręku taty.
Trudno było mi cokolwiek z niego zrozumieć. Po pierwsze był cały pognieciony i prawdopodobnie wcześniej postrzępiony na małe kawałeczki. Po drugie niektóre wyrazy były rozmazane. Nietrudno było mi się domyślić, że ktoś na widok tej wiadomości uronił kilka łez. A po trzecie, i najważniejsze, tekst był napisany hasłowo. Nie mogłam nic z niego zrozumieć.
Merry Christmas!
Z okazji nadchodzących świąt Bożego Narodzenia
składam Państwu najserdeczniejsze życzenia.
Zostanę Państwa Mikołajem, mimo że jestem tylko złodziejem.
Zdrowych, błękitnych świąt,
życzy wam tego pogodny brzdąc.
Na Baker Street nic się nie ukryje
Wyzywam Sherlocka Holmesa.
Przygody Sherlocka Holmesa: Studium w szkarłacie
Punkt 7. Dwa dni wstecz.
Jeżeli Wam się uda: Mój ostatni epizod.
Życzenia śle
Wasz ukochany
Kaito Kid
Czytałam te „życzenia” kilka razy. Niestety bezskutecznie. Po widoku rozszerzonych ust taty domyśliłam się, że nie tylko ja mam problem z odczytaniem wiadomości.
Klientka nie była naszym zdziwieniem bynajmniej zaskoczona.
– Policja otrzymała to zawiadomienie tydzień temu. Oprócz daty kradzieży nic nie udało im się odczytać – dodała smutniej.
– Rozumiem, że moim zadaniem będzie … – zaczął tata, lecz nie dokończył. Na widok łez, spływających po policzkach Nakamori-san, poczuliśmy ukucie w naszych sercach.
– Ja jedynie chciałam ten dzień spędzić z rodziną! – wykrzyczała łamliwym głosem. – Czy prosiłam o tak wiele?!
Nastała cisza. Podziwiałam płaczącą Nakamori-san, jak gdybym przyglądała się sobie w lustrze. Ja również marzyłam o tym samym – by tego jednego, jedynego dnia, moi najbliżsi zebrali się w jednym miejscu. By byli tak po prostu uśmiechnięci. By nie musieli się niczym martwić – szczególnie pracą. To było moje jedyne życzenie.
I gdy tak byliśmy pogrążeni w swoich własnych światach – jedynie tata próbował na siłę rozwikłać tę zagadkę – niespodziewanie, tak jak zresztą zawsze, dziecięcy głosik pojawił się, wybawiając nas z opresji.
– Błękitny karbunkuł!
Wszyscy zwróciliśmy swoje oczy na siedzącego na kolanach taty Conana. Ten jak zawsze tylko się uśmiechał.
– Błękitny… co? – wybąkał zdziwiony tata.
Conan pokazał swoimi małymi rączkami na rozpadającą się kartkę.
– Przecież tu jest wszystko ładnie napisane.
Kogoro Mori przystawił nos do wiadomości.
– Gdzie niby?!
– „Zdrowych, błękitnych świąt” – zacytował Conan-kun. – „Na Baker Street”, „Wyzywam Sherlocka Holmesa”. To wszystko odnosi się do mojej ulubionej książki.
Przesiadłam się na miejsce tuż obok Conana.
– Co masz na myśli, Conan-kun?
– Ran …
Miałam wrażenie, że chciał mi coś jeszcze powiedzieć. Ostatnimi czasy, gdy tylko usiądę blisko Conana, czuję jego speszenie. Tak jest już od kilku dni.
– Ran-neechan… – znowu jak gdyby chciał mi coś powiedzieć, ale nie może. Możliwe że było to moje tylko wrażenie, gdyż po sekundzie mówił swoim naturalnym tonem. – W tomiku „Przygody Sherlocka Holmesa” autorstwa Conana Doyla jest mowa tylko w jednym rozdziale o czymś błękitnym. „Punkt 7”. Odnosi się to do rozdziału siódmego. Kaito Kid jest złodziejem klejnotów. Nietrudno się domyślać, że właśnie bękitny karbunkuł go interesuje.
– Myślałem, że „punkt 7.” odnosi się do godziny – wymamrotał cicho mój tata.
Aoko Nakamori-san pochyliła się. W jej oczach zniknęły wszelkie odznaki smutku i wcześniej wylanych łez, a pojawił się płomień – płomień nadziei.
– Chłopczyku, jak masz na imię? – zapytała.
– Conan Edogawa. Detektyw.
– Detektyw?! – zdumiła się. – Tak więc mały detektywie, możesz mi powiedzieć, co jeszcze odkryłeś?
Jednak Conan nie odpowiedział bezpośrednio na jej pytanie.
– Ran-neechan, która jest teraz godzina? – spytał się mnie. Mimo że miał zegarek na ręku.
Zwróciłam wzrok na zegar wiszący naprzeciwko.
– Osiemnasta dwadzieścia – odpowiedziałam. – Już jesteś głodny?
Lecz Conan-kun zignorował moje ostatnie pytanie. Wstał gwałtownie i ruszył ku drzwiom. Rzucił tylko szybkie „Zaraz wracam” i już go nie widziałam.
– Szczeniak to tylko szczeniak – skomentował jego dziwne zachowanie mój tata i dalej szukał jakiś wskazówek w liściku.
Jednakże nic nie wykombinował. A przynajmniej nic na to nie wskazywało przez najbliższą godzinę. By nie zanudzić na śmierć naszego gościa, zaparzyłam raz jeszcze wodę – tym razem na uspokajającą zieloną herbatę – i poczęstowałam nią Nakamori-san.
Mimo że znałyśmy się zaledwie chwilę, czułam z nią jakąś trudną do opisania więź. Tak jakbyśmy znały się od dziecka, albo lepiej – jakbyśmy zostały ulepione przez tą samą osobę i w ten sam sposób.
– Przepraszam, Mori-san – szepnęła moja nowa koleżanka, po łyku gorącej herbaty.
– Za co?
– Nie dość, że ja mam zmarnowane święta, to jeszcze ciebie w to wplątałam.
Zaśmiałam się wymuszono.
– Nie martw się. Nie martw. Zobaczysz, że tata raz dwa odkryje miejsce ataku Kaito Kida i wspólnie z twoim tatą go złapią.
– Mam nadzieję.
– Pomóżmy im – zadecydowałam i wzięłam do ręki tomik, który dawno temu podarował mi Shinichi. – Przygody Sherlocka Holmesa. To właśnie o tym wspomniał Conan-kun, prawda? Może tutaj jest rozwiązanie zagadki?
Nie miałyśmy zbyt dużo czasu do namysłu, gdyż po kwadransie naszego wspólnego dumania, mojego i Aoko-chan, jak pozwoliła mi się nazywać, przyszedł Conan-kun. Wyglądał na pogrążonego w swoich myślach, tak więc uznałam, że i on nadal nie rozwiązał owej zagadki.
Gdy dostrzegł mój wzrok, podbiegł do mnie. Myślałam, że usiądzie obok mnie lub na moich kolanach. On jednak zatrzymał się przede mną.
– Ran… – wymówił moje imię, po czym dodał: – neechan…
Wyglądał przy tym bardzo poważnie. Aż za poważnie. Uśmiechnęłam się do niego.
– Też nie możesz rozgryźć tej wiadomości, prawda? – domyśliłam się. Conan-kun dalej był we mnie wpatrzony swoimi zmartwionymi oczami. – Nie martw się! – Poklepałam go po głowie.
Usłyszałam ciche westchnięcie w odpowiedzi. Nie patrzył już na mnie. Oczy skierował na siedzącą obok mnie Aoko-chan.
– Aoko-neechan – zaczął wesoło. – Chcesz zobaczyć „ostatni ukłon” Kaito Kida?
Spojrzałyśmy to na siebie, to na niego.
– Co… Co masz na myśli, Conan-kun? – wymamrotałam.
– Poprosiłem Shinichi-neesan, by pomógł mi rozwiązać tę zagadkę.
Zagotowało się we mnie.
– Shinichi?! – krzyknęłam ciut zbyt głośno, gdyż nawet siedzący daleko ode mnie tata się na mnie spojrzał. – Rozmawiałeś z Shinichim?!
Zapomniałam! Kompletnie zapomniałam! Zbliżała się dwudziesta a ja dalej do niego nie zadzwoniłam. Teraz to już na pewno zapomniał, że za cztery godziny zaczynają się Święta Bożego Narodzenia!
– Shinichi? Shinichi Kudo? – O mało nie zapomniałam o Aoko-chan, kiedy ta się odezwała. – Ten sławny licealista-detektyw? Ten Shinichi Kudo?
Conan przytaknął.
– Już zadzwonił do inspektora Nakamori, by dobrze obstawił miejsce „Złotej Gęsi”.
– Ale jak to już?!
– Raczej powinienem powiedzieć „nareszcie” – powiedział żartobliwie Conan-kun i zahaczył swoje ręce za tył głowy. – Mają ledwie cztery godziny.
Obie wstałyśmy niczym oparzone.
– Co masz na myśli, Conan-kun? – przykucnęłam, by był z nim na równi. – Myślałam, że skok będzie miał miejsce jutro w nocy.
– Wyjaśnię wam to po drodze! – chwycił nas za ręce i pobiegliśmy w stronę drzwi. – Wujaszku, jedziemy!
Siedzieliśmy podenerwowani w pędzącym w ciemność aucie, podczas gdy Conan postanowił nam wytłumaczyć zagadkę Kaito Kida.
– Merry Christmas – ma na celu powiedzieć nam, że Kaito Kid zaatakuje w święta.
W następnym zdaniu: Z okazji nadchodzących świąt Bożego Narodzenia składam Państwu najserdeczniejsze życzenia. – Dokładnie określił datę, a życzeniami jest owe zawiadomienie o napadzie.
Zdrowych, błękitnych świąt – to właśnie słowo „błękitnych” naprowadziło mnie, to znaczy Shinichiego-neesan, o dziwnej nieścisłości. No bo jak święta mogą być błękitne? Rozumiem jeszcze, że białe, ale błękitne…?
Na Baker Street oraz Wyzywam Sherlocka Holmesa – tu kryje się największa podpowiedź. Mówi nam na czym powinniśmy opierać rozwiązanie zagadki.
Przygody Sherlocka Holmesa : Studium w szkarłacie – nie dziwił was ten dwukropek między wyrazami. Mnie to bardzo przypomina zapis czasu. „Przygody SH” to czwarty tom zawierający historię o moim ulubionym detektywie, natomiast „Studium w szkarłacie” to część pierwsza, czyli początek – otwarcie – więc można ją nazwać powieścią 0. Jednakże otrzymaliśmy dość dziwną godzinę, prawda? Ran-neechan pamiętasz jak przeczytałaś godzinę zegarową? Widząc małą wskazówkę skierowaną na 6, a dużą na 4? Przeczytałaś ją jako 18:20. Jednakże dopiero w następnym wersie wyczytujemy dokładną godzinę, gdyż Kaito Kid nie miał na myśli 16:00.
Punkt 7. – tutaj już wspomniałem, że miał na myśli jeden z rozdziałów, zatytułowany „Błękitny karbunkuł”. Dopiero gdy się zastanowimy możemy dojść do wniosku, że do nazwy błękitnego kamienia szlachetnego mogliśmy dojść dużo wcześniej. Tu miał na celu pokazać nam ilość rozdziałów w tomie. Jest ich dokładnie 12. Rozumiecie zatem? Możemy to odczytać jako 12:00 lub 24:00.
No i ostatni szczegół Dwa dni wstecz. By to wytłumaczyć, Ran-neechan mogłabyś odczytać pierwsze zdanie w tym rozdziale?
Conan-kun podał mi książkę. Posłusznie przeczytałam:
– Odwiedziłem mego przyjaciela Sherlocka Holmesa drugiego dnia po Bożym Narodzeniu z zamiarem złożenia mu życzeń z okazji świąt. – Przystanęłam. – A! Rozumiem!
– Dokładnie tak, Ran-neechan. Doktor Watson odwiedził Sherlocka Holmesa 27.12. Tak więc trzeba od tej daty odjąć dwa dni, co nam daje 25.12.
– To wspaniałe! – krzyknęła uradowana Aoko-chan. Najwidoczniej w jej serduszku narodziła się nadzieja spędzenia świąt wraz z ojcem. – A, Conan-kun, gdzie my jedziemy? Mówiłeś coś o Złotej Gęsi…
Conan-kun jednak nic już nie dodał, bowiem byliśmy już na miejscu. Wskazywało na to bardzo dużo odznak: Conan-kun powiedział, że jesteśmy na miejscu, kierowca taksówki powiedział, że jesteśmy na miejscu oraz tłum policyjnych radiowozów powiedział nam, że jesteśmy na miejscu, aż w końcu, gdybyśmy byli aż tak ślepi i głupi, sami policjancie, którzy celowali w nas bronią oznajmili nam bardzo kulturalnie, że jesteśmy na miejscu.
Po długich przeprosinach za wyrzucenie z samochodu mojego taty i położenie go na drodze, mogłam w końcu zobaczyć ogromną budowlę stojącą tuż przede mną. To nie był dom – to była bajeczna willa, porównywalna do willi rodziny Suzuki.
– Niesamowita! – Słowa zachwytu same wymsknęły mi się z ust.
– To właśnie tu znajduje się diament – cel Kaito Kida! – wyjaśnił mi Conan-kun i, złapawszy moją rękę oraz rękę Aoko-chan, pobiegliśmy wspólnie do drzwi frontowych. Policjanci nawet nas nie zauważyli lub nie chcieli nas zauważyć. Najważniejsze, że nam nie przeszkadzali na dźwięk nazwiska taty:
– Jestem słynny Kogoro Mori! Żaden przestępca nie wyrwie się z moich rąk!
– Ten słynny…?
– Kogoro Mori?
– Jesteśmy uratowani!
– Ho ho ho ho ho! Nie musicie się już bać, gdy do gry wkraczam ja, Kogoro Mori!
Pewnie dlatego tak łatwo udało nam się przejść przez przeogromną posiadłość. Zapukaliśmy.
– Aoko-chan, gdzie jest twój tata? – zapytałam, gdy mieliśmy chwilkę czasu przed wejściem do „paszczy lwa”.
– Nie wiem. Pewnie w środku.
W tej samej chwili otworzyły się drewniane, masywne drzwi i ze środka wyleciał na kopach mężczyzna.
– Tata?! – pisnęła Aoko-chan.
Podbiegłam z pomocą. Oprócz dumy inspektora Nakamori na szczęście nic innego nie ucierpiało.
– Bez policji nie dacie sobie rady! – odgrażał się w stronę osoby stojącej na progu.
Dopiero wtedy zauważyłam, że nie jesteśmy sami. Kamerdynerem okazał się nie człowiek, lecz goryl. Zastanawiałam się, czy on w ogóle ma coś oprócz swoich wielkich mięśni, które chowały się za czarnym smokingiem.
– Damy sobie radę bez żadnych służb prawa. Przekazałem wiadomość, więc proszę mi wybaczyć – i próbował zamknąć drzwi. Lecz w tej samej chwili, gdy drzwi wydawały zamknąć się na całą wieczność, do gry wstąpił Conan-kun. Zatrzymał „wrota” nogą i, mówiąc zaledwie kilka słów po cichu do kamerdynera, pozwolił nam się dostać do środka.
– Jak to zrobiłeś? – zapytałam, gdy znajdowaliśmy się wewnątrz. Z niewytłumaczalnego dla mnie powodu, do środka dostałyśmy się tylko my dwie oczywiście wraz z Conanem.
Conan-kun zrobił głupiutką minę.
– Kin-no gachou – złota gęś.
Zaprowadzono nas do gabinetu Yamamato-sama – właściciela całej tej posiadłości. Gospodarz domu siedział na czarnym, obrotowym krześle, zaraz za biurkiem z całą stertą dokumentów. Na ręku trzymał średniej wielkości szkatułkę. Mogłabym sobie rękę uciąć, że to właśnie w niej znajduje się ten drogocenny kamień.
– A więc – zaczął, gdy tylko drzwi się za nami zamknęły – ile wiecie?
– Co pan ma na… – chciałam się dowiedzieć, lecz w słowo wszedł mi Conan-kun.
– Za dwie godziny pojawi się tutaj Kaito Kid – oznajmił z powagą.
– Spodziewam się go. Policja już mnie powiadomiła.
– Czemu nie wpuszcza ich pan do środka?! – wybuchła Aoko-chan. Spodziewałam się, że miała przed oczami swojego wyrzuconego za drzwi ojca.
Na to pytanie Yamamato-sama zaczął się przerażająco śmiać.
– Kaito Kid to myśl przebrania – rzekł, przestawszy się śmiać. – Ilość osób działa na jego korzyść.
– Ale… – wymamrotałam.
– Bardzo mądrze pan postąpił, Yamamato-san – pochwalił go ni stąd, ni zowąd Conan-kun. – Ile osób znajduje się w pańskim domu?
– Wszystkich niedawno odprawiłem. Do pojawienia się tego pajacowatego złodziejaszka w środku ma prawo jedynie przebywać mój kamerdyner oraz ja. Jednakże… prawdę powiedziawszy zdziwiliście mnie swoimi słowami. Skąd o tym wiecie?
Nie rozumiałam, na jaki temat my w ogóle rozmawiamy, a przecież byłam tutaj od samego początku. Na szczęście Conan-kun wybawił nas z opresji.
– Pozwoli pan, że na razie nie odpowiem panu na te pytanie – rzekł i zamilkł na całe dwie godziny. Żadne z nas się nie odezwał do tego czasu.
Po upływie tego czasu – dosłownie minutę przed pojawieniem się złodzieja, Conan zaczął tłumaczyć swoją dedukcję:
– To oczywiste, że przyszło nam to do głowy. W opowiadaniu o błękitnym karbunkule owy diament znajdował się w przełyku gęsi, stąd przydomek wśród fanów „Złota Gęś”. To coś w stylu Złotej Kury, tylko że Złota Gęś wydaje z siebie diamenty a nie złote jajka. Jednakże pan na pewno o tym wie, gdyż sądząc po doborze książek, w których się pan lubuje, widzę na najwyższej półce nazwisko Artura Conana Doyle.
– Chłopcze, ty…
– Dlatego pan nie zaufał policji, prawda? – uśmiechnął się przyjaźnie. – Ponieważ nie zrozumieli dokładnie sensu listu. Tu wcale nie chodzi o jakiś diament, lecz właśnie o Złotą Gęś – figurkę wyrobioną w całości z najszczerszego złota, którą teraz pan nie może spuścić z oczu, a która została skradziona z londyńskiego muzeum „Baker Street” rok temu.
Yamamato-sama wstał z krzesła. Zrobił to tak gwałtownie, że czarny fotel aż się przewrócił. Wydawało mi się już, że zaraz wypadną mu oczy, bowiem tak były wyłupiaste.
– Nie mylę się, prawda, Kaito Kid? – zapytał retorycznie Conan.
Na dźwięk samego imienia, jak gdyby na zawołanie, jego postać pojawiła się w oknie. Złodziej ubrany w białą pelerynę, wyglądał dla mnie jak anioł zstępujący z nieba.
– Kaito Kid!! – krzyknęła Aoko-chan, ruszając biegiem w jego stronę.
Nie za bardzo zrozumiałam, jak to się stało, że nagle opadła na ziemię. Uznałam to jednak jako jedną ze sztuczek Magicznego Złodzieja, która polega na uśpieniu widza.
Kaito Kid zwrócił swój gniewny wzrok w stronę Conana, po czym, chyba trochę spokojniej, w stronę leżącej na podłodze Aoko-chan.
– Jest pan głupi, Yamamato-san – mówił Kid, nie patrząc w oczy swojego rozmówcy.
– Zamknij się! – krzyknął Yamamato-sama i, tuląc mocniej swoją szkatułkę, cofnął się do samej ściany.
– Przecież chciałem dać panu szansę.
– Milcz! Nie ufam ci! Wynoś się!
– To prawda. – Do rozmowy wtrącił się Conan-kun. – Dlatego właśnie przyszedł do pana pod postacią inspektora Nakamori. Lecz pan na dźwięk słów od Kaito Kida wyrzucił całą policję za drzwi.
– Zamknijcie się! – krzyknął gospodarz i nagle wyjął pistolet spod marynarki, którym oczywiście celował raz w Kaito Kida, a raz w nas.
– Nie radzę – pogroził Conan-kun, który palcem wskazał na Kaito Kida. Ten jak na rozkaz, również wyjął swój pistolet i strzelił kilka razy w Yamamato-san. Na szczęście, broń nie była załadowana pociskami, lecz kartami do gry. Yamamato-san był „przymocowany” do ściany.
– Zgiń! Przepadnij! – bulwersował się.
Lecz Kaito Kid już nawet cna niego nie spojrzał. Wyrwał z jego ręki szkatułkę, którą następnie rzucił do mnie.
– Oddaję.
– C-Co? – zdziwiłam się.
Złodziej ubrany w białe szaty, zakrył się peleryną i w magiczny sposób zniknął. Na pożegnanie usłyszałam tylko „Wesołych Świąt”.
Cieszyłam się, że wszystko skończył się tak, a nie inaczej. Okazało się, że Złota Gęś należała do nastoletniej księżniczki, która ze względu na wielkie uwielbienie przygody Sherlocka Holmesa, postanowiła wytopić cały swój skarb i przemienić go na miniaturową Złotą Gęś. Po tygodniu ponownie go odzyskała, wylewnie dziękując za wszystko tokijskiej policji.
Nikt nie wspomniał w gazetach o moich przyjacielu z dzieciństwa, dzięki któremu przecież policja wiedziała, który teraz zabezpieczyć – aczkolwiek i tak nie było to do niczego potrzebne. Nakamori-san wytłumaczył mi, że to na jego stanowcze żądanie, nie wymieniono go w nazwisku zasług.
Ech. Chyba nigdy go nie zrozumiem. Jeszcze zaledwie rok temu uwielbiał być w centrum uwagi – a teraz?
No właśnie – a teraz co? Zamiast świętować Boże Narodzenie rodzinnie, siedzę sobie sama w swoim pokoju, wpatrzona w zapaloną świeczkę i trzymając rękawiczki od Shinichiego. A przecież już od miesiąca trzymam schowany w szafie prezent dla niego – szalik. Nie mogę nawet wysłać go pocztą. Nie mogę nawet teraz z nim porozmawiać, wszakże jest druga w nocy.
Tata wyszedł świętować swoje wielkie „zwycięstwo”, a mama zaszyła się w domu, bocząc się na tatę, że ten zapomniał do niej zadzwonić i zaprosić na wspólną kolację. Może będę miała na to jeszcze czas? Tak. Zadzwonię do niej z samego rana. To znaczy, kiedy będzie przynajmniej świtało. Jedynie Conan-kun jest ze mną. Śpi w pokoju obok.
To trochę dziwne. Marzyłam o tym dniu od bardzo dawna, a teraz, gdy właśnie się zaczął, pragnę by jak najszybciej się skończył. Co to w ogóle za święta? No, ale chociaż Aoko-chan będzie mogła je spędzić z tatą.
– Wśród nocnej ciszy… – nuciłam sobie. – Głos się rozchodzi…
Dryń. Dryń.
– Wstańcie pasterze…
Dryń!! Dryń!!
O tej porze ktoś dzwoni?
Podeszłam podejrzliwie do telefonu.
– Halo? – wyszeptałam.
– O! Ran!
– Shinichi! – pisnęłam. – Shinichi – powiedziałam już spokojniej.
– Przepraszam. Nie obudziłem cię?
Pokręciłam głową, choć przecież on nie mógł tego zobaczyć.
– Nie. Cieszę się, że dzwonisz.
– Przepraszam, że tak późno, ale dopiero teraz przypomniałem sobie…
– O czym?
– O świętach.
No tak. Cały Shinichi. Nawet o swoich urodzinach nie pamięta.
Nagle usłyszałam świst, po chwili głośne BUM i na niebie zakwitły kolorowe kwiaty.
– Hę? Sztuczne ognie? O tej porze? – Mimowolnie podeszłam do okna i wpatrywałam się na coraz to szybsze pojawianie się sztucznych ogni.
Nagle wyczytałam z nich napis:
„Wesołych Świąt, Ran”
– Shinichi! – pisnęłam do słuchawki, a po policzkach spłynęły mi łzy. Łzy szczęścia.
– Widziałaś to? – zapytał, jak gdyby nigdy nic.
– Shinichi! To ty? Jesteś w Tokio?
– Tak.
– Więc… – Otworzyłam okno z nadzieją, że ujrzę go w ciemności.
– Ran. Wesołych Świąt!
W tej samej chwili zobaczyłam największy wybuch fajerwerków w całym moim życiu. Trwał on ciągle ponad minutę. Nie przejmowałam się sąsiadami, których obudził „mój prezent”. Teraz myślałam tylko o tym, że gdzieś tam stoi Shinichi.
Ze względu na głośne wybuchy nie zauważyłam nawet, że Shinichi się rozłączył.
– Shinichi? Shinichi?! – Mimo to krzyczałam do słuchawki, wierząc że jeszcze raz usłyszę jego głos.
– Ran… – usłyszałam za sobą.
Gwałtownie się odwróciłam. Niestety to był tylko Conan-kun. Podeszłam do niego.
– Przepraszam. Obudziłeś się?
Conan-kun przetarł piąstkami swoje małe oczki.
– Tak trochę. – I zaraz po tym ziewnął. – Mógłbym się napić mleka? Dzięki temu szybciej…
– Tak, tak. Oczywiście. – Ucałowałam go w czółko.
W jednej chwili czułam się jak nowonarodzona. Po prostu szczęśliwa.
„Uwielbiam święta. Naprawdę uwielbiam święta Bożego Narodzenia!”
Profesor Agasa stał jeszcze dłuższą chwilę na okrytym śniegiem trawniku.
– Shinichi – zgrzytał zębami. – Nie dostaniesz ode mnie prezentu przez następne dziesięć lat!